Naturalnie w Warszawie
Zdjęcia i wpisy merytoryczne lekarza weterynarii i pasjonata przyrody, który na przykładach zaobserwowanych w Warszawie (i nie tylko!) tłumaczy złożone zależności, które rządzą naturą.
Łukasz współpracuje m.in. z Ogrodem Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego, prowadząc spacery edukacyjne po zielonych zakątkach stolicy. Szczególnie interesujący jest dla niego temat zmian, jakie zachodzą w przyrodzie Warszawy w ostatnich latach, m.in. zadomawiania się w mieście nowych gatunków. Warto zajrzeć do jego wpisów o skupieńcu lipowym, tygrzyku paskowanym, modliszce, kotewce orzechu wodnym czy gorzkoborowiku korzeniastym.
Jak pisze Łukasz:
Przyroda od samego początku swego istnienia znajduje się w ciągłym cyklu przemian i transformacji. Wędrują kontynenty, wybuchają wulkany, łańcuchy górskie wypiętrzają się i wietrzeją. W skali geologicznej przypominające stworzenia z odległych planet stawonogi zastępowane były przez równie dziwaczne rekiny, które z kolei z czasem ustępowały rybom bardziej współczesnym. Na lądzie płazy oddały pole dinozaurom, które w wyniku niefortunnych zdarzeń odstąpiły scenę niepozornym do pewnego momentu ssakom.
My jednak spójrzmy na ten cykl przemian w znacznie węższym wymiarze, bardziej ogarnialnym dla naszej ludzkiej percepcji. Powiedzmy... kilkunastu ostatnich lat. I dla przestrzeni Warszawy. Bo chociaż to ułamek chwili, ledwie mgnienie w większej perspektywie, wydarzyło się bardzo wiele w świecie warszawskiej przyrody. Otwartym pozostaje pytanie, czy te zmiany są dobre. Aby udzielić na nie odpowiedzi, należałoby dokładnie przeanalizować ich skutki, przyczyny, zaczątki i przebieg. Ale podejrzewam, że i tak nie osiągnęlibyśmy jednoznacznej odpowiedzi.
Przykłady?
Kiedy byłem dzieckiem, jednym z moich marzeń było zobaczyć dziką polską modliszkę. Były to czasy, kiedy modliszka zwyczajna, wielka jak na nasze warunki, majestatyczna i niezwykle tajemnicza, występowała na bardzo ograniczonym obszarze. Była takim białym krukiem polskiej przyrody, nieuchwytnym i tajemniczym, a przez to jeszcze bardziej fascynującym. Coś się jednak wydarzyło - wciąż nie do końca wiadomo, co konkretnie - ale od pewnego momentu modliszka zaczęła gwałtownie rozszerzać swój areał występowania. Gdy pierwszy raz pojawiła się w Warszawie, jakieś 10 lat temu, była taką sensacją, że wzywano do niej straż miejską, która odławiała napotkane osobniki i odwoziła do zoo. No bo tak egzotycznie wyglądający zwierz przecież nie może być stąd, prawda? Tymczasem z roku na rok liczba obserwowanych modliszek wzrastała, aż wreszcie sam natrafiłem na moją pierwszą, wracając późnym wieczorem z dyżuru, w podziemiach stacji metra Dworzec Wileński. Dziś modliszki spotykane są już w krajach nadbałtyckich i wyraźnie prą ku północy. Najpewniej pomaga im w tym ocieplający się klimat, który daje szansę na osiedlenie się w nowych, wcześniej nieprzyjaznych rejonach.
O ile modliszka jest nasza, rodzima, to jednak to samo ocieplenie klimatu ściąga też do nas gatunki obce, które nigdy nie powinny się tu znaleźć. Najprawdopodobniej łagodne zimy zapewniają możliwość przetrwania pluskwiakom, skupieńcom lipowym, które dotarły do Warszawy najprawdopodobniej z materiałem nasadzeniowym przyulicznych lip. Jeśli z wystarczającą uważnością przyjrzymy się pniom tych drzew w okresie jesienno-zimowym, z pewnością dostrzeżemy na wielu z nich wielkie hordy gęsto skupionych, przylegających do kory owadów. Skupieńce pierwotnie występowały w rejonie śródziemnomorskim i nie w głowach im były podróże do Europy Środkowej. Aż zza oceanu przywędrował do nas inny pluskwiak – wtyk amerykański, w którym upatruje się potencjalne zagrożenie dla uprawianych i dzikich „iglaków”. Z zupełnie przeciwnej strony – dalekowschodniej Azji – przybyłą z kolei tarczówka marmurkowata, która w stolicy Polski zaobserwowana została w 2019 roku. A mówimy tylko o przykładowych gatunkach obcych pluskwiaków...
Tematyka gatunków obcych, a szczególnie inwazyjnych to bardzo poważny problem w świecie współczesnej ochrony przyrody. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, że do dobrze działającego, w pełni zrównoważonego mechanizmu kręcących się zębatek dodajemy nagle piasek. Jego ziarna wciskają się między tryby maszynerii i powodują, że idealny mechanizm staje się bezużytecznym złomem. Podobnie jest z kwestią wprowadzanych – czasami umyślnie, czasami nieświadomie – obcych gatunków zwierząt, roślin czy grzybów. Problem nie jest wprawdzie zupełnie nowy, bowiem niektórzy „obcy” są już z nami na tyle długo, że wręcz dosłownie „wrosły” w naszą kulturę i codzienność. Przykładem niech będą północnoamerykańskie nawłocie, które Tuwim, a potem Niemen uznali pod niebotanicznym mianem "mimozy" za symbol rozpoczynającej się jesieni. Jednak w ostatnich latach proces ten wyraźnie rozpędził się i zyskał na sile. Bez problemu w trakcie krótkiego spaceru ulicami Warszawy odnajdziemy gatunki roślin pochodzące praktycznie z każdego kontynentu Ziemi, łącznie z odległą Australią! I to nie na klombach, specjalnie sadzone i pielęgnowane, ale na trawnikach, w szczelinach chodników czy na różnych nieużytkach. W wodach niektórych stawów namnożyły się amerykańskie raki, a w dziuplach starych drzew historycznych parków pomieszkują zagrażające rodzimym ptakom szopy pracze. Znaczna część nadwiślańskich łęgów poprzerastana jest w mniejszym lub większym stopniu obcymi klonami jesionolistnymi.
Jednocześnie warto zwrócić uwagę, że problem ten nie jest w pełni rozumiany przez większość społeczeństwa. Gdy podejmowane są próby chociaż częściowego naprawienia sytuacji, nagle pojawia się olbrzymi sprzeciw czy wręcz zarzuty „niszczenia przyrody”. Może więc warto chociaż na chwil kilka zagłębić się w problematykę, poznać kilka faktów i podejść do tematu z rozsądkiem? Tak, przyroda się wiecznie zmienia. Tyle że czym innym są zmiany wywołane naturalnym cyklem zdarzeń, a czym innym abominacje wywołane przez lekkomyślną działalność człowieka...