Bezkosztowa partyzantka ogrodnicza

Joanna Zaporowska

Dokumentacja działań i obserwacji związanych z zielonym fragmentem warszawskiego podwórka. Autorka opiekuje się lokalną zielenią, starając się nie tyle kształtować ją, co z nią współpracować.

Jak pisze Joanna: 

W mieście czasem istnieją skrawki gruntu, których właściciele nie  ujawniają się, albo nawet są znani, ale nie interesują się swoją własnością. Taki bezpański trawnik znajduje się na tyłach mojej kamienicy. Za nim jest  parking, z którego współwłaściciele, to znaczy prywatna spółka i miasto  stołeczne Warszawa, czerpią korzyści. Wynajmują miejsca parkingowe okolicznym mieszkańcom. Ale teren między budynkami a parkingiem nie  interesuje współwłaścicieli. I tu powstaje pytanie jak podejść do takiego zjawiska. Oczywiście można nic nie robić i mieć z okna widok na  nieużytek. Albo zainwestować w jakieś rośliny z narażeniem na utratę  środków, gdy na przykład któryś z właścicieli wpadnie na pomysł zmiany  przeznaczenia gruntu. 

Dwadzieścia lat temu z działki pracowniczej mojej cioci wykopałam  kilka odrostów krzewów bzu i posadziłam blisko kamienicy, pod oknami. Bzy pięknie się rozrosły. Przycinam je czasem na wiosnę i usuwam  zwiędłe kwiatostany. Któryś z sąsiadów posadził kawałek żywopłotu z ligustru i magnolię, rozkwitającą co roku różowymi kielichami. Skąd się  wzięły krzewy forsycji i czarnego bzu nikt już nawet nie pamięta. Grunt jest  wyjątkowo nieprzyjazny roślinom, pełen gruzu i kamieni. Ale krzewy dały  radę. 

Jeżdżę czasem poza Warszawę do letniego domku mojej znajomej. Przyjaciółka często usuwa nadmiar krzewów, pnączy i innych roślin,  rosnących wokół domu. Skrzętnie zbieram te „odpady” i przywożę do  miasta. Sadzę w różnych miejscach na trawniku. Niektóre rośliny nie dają  rady na moim zacienionym podwórku. Ale bluszcz, barwinek, konwalie,  tawuła – to wyjątkowo twardzi zawodnicy. Próby siania trawy jedynie  częściowo dały pozytywne efekty. Za to czasami zasieje się coś nie  wiadomo skąd i opanuje część trawnika. W tym roku pomiędzy  „partyzanckimi” nasadzeniami a kępami trawy i fiołków rozsiały się biało  kwitnące rośliny, które osiągnęły metrową wysokość. Ktoś powie – chwasty. Ja nie lubię tego określenia. Czasem jakąś roślinę usuwamy,  żeby nie zagłuszała innej, na której nam zależy. Ale zaraz – chwasty!!! Zrobiłam zdjęcie białego kwiatka aplikacją do oznaczania roślin. Okazało  się, że to przymiotno gałęziste (Erigeron strigosus) z rodziny astrowatych. Jest to gatunek pochodzący pierwotnie z Ameryki  Północnej, ale zadomowiony w Europie i w Polsce (czyli kenofit – gatunek  rośliny nienależący do flory rodzimej, który zadomowił się na innym terenie  w ostatnich czasach). No proszę – ile ciekawych wiadomości możemy  przy okazji uzyskać.  

Tak więc na moim trawniku pod oknem rośliny zasadzone  intencjonalnie koegzystują z przypadkowymi samosiejkami. I jak to  wszystko razem ładnie wygląda. Ziemia nie wysycha tak szybko, a owady  mają schronienie. Ktoś powie – zachwaszczony trawnik. A mnie się  właśnie podoba.

 

Copyright © Fundacja Puszka